Do redakcji serwisu wpłynęła taka oto notatka:

SMUTNA  ALE PRAWDZIWA,
JESIENNA  NOTATKA 

O LOSIE  STARSZEJ  OSOBY I SPOŁECZNEJ  NIEMOCY 

W dniu 1 listopada 2016,  około godz. 5.30  musiałem interweniować w sprawie  osoby około  80 lat  , która od kilku miesięcy   traci kontakt z rzeczywistością  (omamy wzrokowe, słuchowe, wizje osób chodzących po mieszkaniu) a na dodatek  jest  zniedołężniała, ociężała i ostatnio  poraniona z uwagi na  upadki w swoim mieszkaniu. Jest to osoba sa-motna a nikt  ze znajomych nie chce  mieć drugich kluczy do jej miesz-kania,  bo wymieniona oskarża ich potem o kradzież pieniędzy albo biżuterii.

W rezultacie po raz kolejny wzywam  poprzez   telefon 112  straż pożarną  i pogotowie.

Straż wyważa po raz kolejny okno. Na szczęście są sposoby by zrobić to bez szkód materialnych.  Kobieta  siedzi na fotelu , nie jest w stanie chodzić . cały czas rozmawia przez telefon z moim asystentem bo jest przerażona swoimi wizjami a taka rozmowa uspokaja.

Nadjeżdża pogotowie. Mówię ratownikom, że konieczna jest opieka szpitalna, choćby na sączące się rany na nogach. Śmieją się. 

Nie jesteśmy rodziną więc nie uczestniczymy w  wizycie ratowników.  Po jakimś czasie jeden z nich kontaktuje się z nami.  Stwierdza, że na wniosek  sąsiadów, bo kobieta zagraża innym mieszkańcom, zabiera ją do szpitala. Słyszymy, że kobieta się broni więc ratownicy wzywają policję.

Szkoda, ze osoba starsza zabierana jest  NIE DLA NIEJ SAMEJ  - JEJ ZDROWIA  ale tylko dlatego, że ZAGRAŻA INNYM, ale i tak dobrze, bo jest szansa, że  służba zdrowia wreszcie  pomoże.

Walczymy o to kilka miesięcy. Współpracujemy z  terenowym opiekunem społecznym, który organizuje  jej pomoc, ale to wszystko za mało. Kobieta ma wpisane  w karty szpitalne, że nie może ani na chwilę po-zostawać bez opieki. Łatwo napisać, ale kto to ma zrealizować?

Poprzednio  zabrano ją do szpitala i półprzytomną przywieziono  o… 4 rano (!) do domu.  Gdyby nie  problem z otwarciem klatki schodowej  nikt  by nie wiedział , że  jest  u siebie w mieszkaniu.

Teraz też pogotowie zabiera ją do szpitala. Nie wiemy gdzie ale  udaje się nam  potwierdzić, że jest na Aleksandrowskiej.   Tylko gdzie ? Na jakim oddziale? Dziś. tj.  2 listopada, dzwonię na izbę przyjęć szpitala na Aleksandrow-skiej. Mówię kim jestem, i że  martwimy się z sąsiadami czy ma  przybory  higieniczne, ręcznik, coś do picia… NIE JESTEM RODZINĄ więc nie uzyskuję żadnych informacji. Mogę pojechać do szpitala i jeśli osoba  wyrazi zgodę na kontakt  to  z nią rozmawiać.  Do szpitala  daleko a  kobieta pewnie ma dalej urojenia lub  jest na silnych lekach. Nie ma gwarancji, że wyrazi zgodę lub cokolwiek zrozumie, powie.

Pozostaje tylko  szpitalny RZECZNIK PRAW PACJENTA. Tu znów trudno się dodzwonić, bo nikt nie wie gdzie „po przeprowadzkach” urzęduje. Wreszcie w sekretariacie  pani mnie informuje, że RZECZNIKA  NIE  MA BO MINISTERSTWO NIE DAŁO JESZCZE PIENIĘDZY (?!)

I tu kończy się moja opowieść o bezsilności.  A morał?

BEZ  RZECZNIKA  OSÓB  STARSZYCH, który mógłby interweniować lub pokierować naszymi działaniami,  w takich czy innych sprawach,  DALE-KO  NIE  ZAJEDZIEMY.  A przecież na 200 tys. ludzi 60+  takich tragedii, nawet jednego dnia może być  znacznie więcej…

Paląc na cmentarzach  symboliczne znicze zastanówmy się  ilu z tych co odeszli zawdzięcza  swój wcześniejszy pobyt w krainie umarłych  takiej  właśnie społecznej rzeczywistości.

 

Stanisław Andrzej Średziński